Nie wiem jak u Was, ale mam wrażenie, że w tym roku, w moim kalendarzu jest więcej okazji do jedzenia tortów niż dni roboczych. Ledwo człowiek zdąży zrzucić trochę kilogramów po świętach Bożego Narodzenia, a tu już zaczyna się sezon na wszelkie wesela, komunie, Dnia Matki, imieniny no i... urodziny! Jednym słowem, wszystkie imprezy okolicznościowe, podczas których lukier leje się strumieniami, a licznik kalorii spalił się z przeciążenia jeszcze w marcu.
Urodziny bez tortu? To jak impreza bez muzyki albo kawa bez kofeiny – niby można, ale czegoś jednak brakuje... Tort musi być. Zwłaszcza na Śląsku. Tu urodziny to nie przelewki, to niemal religijny rytuał. Kto nie okaże należytego szacunku, ten może zapomnieć o swoim miejscu w rodowym drzewie genealogicznym, czy o babcinych pierogach na święta.
Jeśli chodzi o preferencje samego tortu - najlepiej z grubą warstwą kremu, posypką, świeczkami i obowiązkowo z napisem, który ledwo się mieści na powierzchni drugiego piętra słodkiego deseru.
I choć wypowiadasz magiczną formułkę „dla mnie ten najmniejszy kawałeczek”, to i tak dostajesz kawał tortu większy niż Twoje postanowienie o diecie. Odmówić? Można jedynie z zaświadczeniem od diabetologa. Tylko poważna cukrzyca usprawiedliwia współbiesiadnika do niejedzenia słodkiego deseru podczas tak uroczystego wydarzenia.
A kiedy już otrząśniesz się po tej urodzinowej bombie kalorycznej, i gdy już zdążysz zapomnieć, jak wygląda sałata, pojawia się kolejna okazja – ot, taki niewinny Dzień Matki. Miłe święto, radosne... dopóki nie przekroczysz progu domu rodzinnego i usłyszysz: „No chodźcie, mam coś słodkiego do kawy”. A potem Twoim oczom ukazuje się cukierniczy majstersztyk – lody, bezy, serniczki na zimno, trzy rodzaje ciasta i jedno - to ekstra - „na spróbowanie, bo robione po raz pierwszy”.
Wciągasz pierwszy kawałek – pyszny. Drugi – jeszcze lepszy. Przy trzecim ledwo oddychasz, a wtedy słyszysz klasyk: „No jedz, przecież nic nie zjadłaś!”. I nagle widzisz u siebie brzuch jak u Kubusia Puchatka po miodowej uczcie... Najgorsze jest to, że dobrze wiesz, że to jeszcze nie koniec. Bo zza rogu wychyla się tata z bezą w ręku i rzuca usprawiedliwiające: „Raz w roku to nie grzech!”. Tyle że ten „raz” zdarza się co trzeci dzień.
A inne imprezy okolicznościowe? To prawdziwy szczyt kulinarnej dyplomacji. Imieniny cioci? Ciasto z kremem - tylko kawałek. Rocznica ślubu sąsiadów? Tort bezowy - tylko ociupinkę. Awans w pracy? Lody w trzech smakach i brownie na dokładkę - to już w ramach kolacji. Nawet Dzień Kota kończy się jakimś sernikiem. - Musisz koniecznie skosztować, to mój najnowszy przepis...
Nie oszukujmy się – imprezy bez słodkości nie istnieją. Nawet jeśli ktoś się zarzeka, że „tym razem będzie tylko kawa”, to i tak kiedy minie kwadrans, wyciąga z lodówki kawałek ciasta które trzymał tam „na wszelki wypadek”...
Myślę sobie jednak, że przecież życie jest za krótkie, żeby odmawiać sobie słodkości. A kalorie? Kalorie znów będziemy ograniczać, przynajmniej tak sobie powtarzam… Może od poniedziałku. Albo od Nowego Roku. Kolejnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz